Piłka nożna

Bartosz Woźniak: „Z helikoptera nam zrzucali piłkę, żebyśmy zaczęli mecz… ”

today14.10.2025 13:03

Tło
share close

Bartosz Woźniak swoją przygodę z piłką rozpoczynał na a-klasowych boiskach, przywdziewając trykot Zapory Wapienica. Nie zaczynał tak jak dzisiejsi piłkarze – w akademiach, gdzie wszystko jest poukładane „od A do Z ”. Mimo trudnego początku udało mu się przebić na szczebel centralny. W trakcie swojej kariery reprezentował mi.in Podbeskidzie, GKS Jastrzębie, czy Rekord. W ostatnim z tych miejsc zakotwiczył na dłużej i do dziś pracuje w klubie. To właśnie w Cygańskim Lesie rozpoczął swoje „życie po życiu ”. W naszej rozmowie poruszyliśmy masę tematów. Porozmawialiśmy o przeszłości – tej piłkarskiej, ale nie zabrakło również wątków trenerskich…

„Jeżeli nie odbiegam na tym poziomie, to czemu mam nie grać?”

Mikołaj Lorenz (Redakcja Radia BIELSKO): Ostatnio miałem okazję Pana oglądać w barwach Magury Bystra. Forma chyba dalej dopisuje, co?

Bartosz Woźniak: Trudno mi oceniać samego siebie. (śmiech) Mój pesel powoduje to, że ta fizyczność już nie jest taka jak kiedyś, ale piłka nadal mnie cieszy i granie sprawia mi dużo radości. Nie ukrywajmy, że gramy w najniższej klasie rozgrywkowej, nie ma niższej, więc dobrze, że przynajmniej na tym poziomie jakoś wyglądam. (śmiech)

ML: A co sprawia, że Panu się jeszcze chce? 

BW: Już mówię! Pracuję z młodzieżą, którą szkolę w Rekordzie i to jest dla mnie taka duża motywacja, bo jeżeli ja im jakąś wiedzę przekazuję, to też chciałbym parę rzeczy im pokazać. Jeżeli ja będę w dobrej formie, jeżeli ja będę cały czas pod prądem, to będzie mi łatwiej to wszystko  przekazać, nie tylko słowem, ale również czynem… Drugi powód jest taki, że chcę się cały czas ruszać, a trzeci, że jeżeli nie odbiegam na tym poziomie, no to właściwie czemu mam nie grać?

ML: Rozumiem, a dlaczego akurat Magura Bystra, jak to się stało, że właśnie tam Pan trafił?

BW: To był całkowity przypadek. Zadzwonił do mnie prezes Sebastian Bysko, to miało miejsce kilka lat temu i powiedział, że bardzo chętnie by mnie widział w klubie. Chciał, żebym swoje umiejętności i wiedzę przekazywał właśnie tutaj. Wtedy to była jeszcze A-Klasa, potem nawet zrobiliśmy awans do Ligi Okręgowej, ale niestety tam jakieś sprawy potoczyły się nie w tę stronę, co powinny. No i przez rok klub nie istniał. Teraz nastąpiła nasza reaktywacja i próbujemy tę drużynę znowu skleić. {…} Tak jak powiedziałem na początku, ja tutaj trafiłem tylko i wyłącznie przez pana Sebastiana, okazało się, że on miał swoją córkę w Rekordzie. Bywało tak, że czasami nawet wchodziła do mnie na treningi, więc mówił, że mnie bardzo dobrze zna i chciałby nawiązać współpracę.

ML: I czym Pana przekonał?

BW: Ja cały czas lubię grać piłkę i to jest klucz do tego wszystkiego. Lubię strzelać bramki, nie ukrywam tego… Lubię też dobre towarzystwo, które powoduje to, że dobrze się w nim czuję. Mam już trochę tych wiosen na karku, więc robię to też dla siebie i dla zdrowia. Przekonał mnie swoją osobą, bo to jest człowiek, który ma serce na dłoni, człowiek, który ma bardzo dużo empatii w sobie. To jest człowiek orkiestra, który naprawdę stara się zrobić tę atmosferę w klubie.

Bartosz Woźniak
fot: Paweł Mruczek / Rekord
Bielsko-Biała

„Byłem w takim środowsku, a nie innym – to były ciężkie czasy”

ML: Teraz może cofniemy się do przeszłości. Jest Pan wychowankiem Zapory Wapienica. Jak Pan wspomina te pierwsze lata w piłce?

BW: No te pierwsze lata były bardzo trudne, dzisiaj młodzież ma stworzone warunki do tego, żeby się realizować, do tego, żeby sięgać po marzenia. Są zdecydowanie inne możliwości niż wtedy, kiedy ja miałem okazję doskonalić się i grać w piłkę. Ja byłem w takim środowisku, a nie innym – to były bardzo ciężkie czasy. Bardzo mało osób chodziło na treningi, ja miałem takiego bakcyla i chciałem trenować, chciałem pracować, ale nawet nie myślałem o jakichś niestworzonych rzeczach. Nie miałem wielkich marzeń, chciałem po prostu grać w piłkę, ale tu nie było odpowiedniego środowiska, nie było ludzi, którzy chcieli to robić. To był typowy amatorski sport. Zawodnicy zbierali się tylko na mecze, więc wyglądało to słabo, ale moja historia pokazuje, że nawet w takim środowisku ktoś może cię zauważyć. Nie ukrywam, że też chyba miałem dużo szczęścia w tym wszystkim.

ML: Potem trafił Pan do Dankowic i ta przygoda z piłką nabrała rozpędu…

BW: Środowisko w Dankowicach spowodowało to, że ja tam się nauczyłem się grać w piłkę. Zacząłem mocno pracować, było tam wielu dobrych piłkarzy. Uczyłem się od nich, a miałem charakter do tego sportu, więc bardzo mi się to podobało. Nie zniechęcałem się, to wszystko dawało mi takiego pozytywnego kopa. Pamiętam doskonale swój debiut na Rakowie Częstochowa, tam było bodajże 0:0. Zobaczyłem, jak ta piłka wygląda, jaka jest różnica między tym poziomem amatorskim a tym prawie profesjonalnym. Gdy grałem dla Pasjonata, to zostałem też zauważony… Im dłużej byłem w Dankowicach, tym więcej bramek strzelałem i zacząłem nieźle wyglądać…Okazało się, że przyszła propozycja z Podbeskidzia…

ML: No to może przejdziemy teraz do czasów gry w Podbeskidziu. Jak to wszystko wyglądało?

BW: To był czas kiedy to wszystko zaczęło się dopiero tworzyć. Powstawał Ceramed, wiele gwiazd tam było za moich czasów. Pamiętam, jak śp. Grzesiu Więzik rządził i dzielił w tym Podbeskidziu, on tworzył to wszystko… Świetne wspomnienia. Pamiętam, jak byliśmy na otwarciu Auchana, który był naszym sponsorem. {…} Robiliśmy awanse rok po roku i wylądowaliśmy w 1. lidze. Na stadion przychodziło bardzo dużo osób.  Była wtedy moda na piłkę w Bielsku, pamiętam, że na inaugurację z Tłokami Gorzyce przyszło bodajże 8 tys. ludzi. Z helikoptera nam zrzucali piłkę, żebyśmy zaczęli mecz… Dobrze też pamiętam mecz z Arką Gdynia, było tyle osób, że nie wpuszczali już ludzi na trybuny.  To były inne czasy, murawy nie były tak dobrze przygotowane jak dziś, ale nam to nie przeszkadzało… Co tydzień odwiedzaliśmy jakieś przedszkole, hospicjum i różne inne instytucje, to powodowało, że byliśmy bardzo mocno rozpoznawalni i to był taki fajny okres. Graliśmy przy pełnych trybunach, mieliśmy całą drużynę z regionu. Dzisiaj jest bardzo trudno takim chłopakom się przebić na taki poziom… Nam się, to udało. Nie wiem czy wtedy był tak dobry scouting, ale ktoś bardzo dobrze penetrował ten beskidzki rynek. {…} To była przyjemność grać tutaj przez pięć lat. Mój etap się zakończył w momencie, w którym przyszedł trener Jan Żurek i zarządził totalną rewolucję. Pościągał sobie gwiazdy z ówczesnej Wisły Kraków, swoje się zrobiło i trzeba było odejść – tak to wyglądało. Już nie było sentymentów, przychodzili ludzie z zewnątrz, może też większe pieniądze się pojawiły. Nie mam pojęcia… Nie chcę w to wnikać, ale ten czas spędzony w Podbeskidziu bardzo miło wspominam, kibice wszędzie za nami jeździli, a mecze u siebie to było coś wspaniałego, bo granie przy pełnych trybunach jest czystą przyjemnością… Byłem ostatnio na derbach Bielska i nie było zbyt wiele ludzi – to jest smutne.

Bartosz Woźniak
fot: Paweł Mruczek / Rekord
Bielsko-Biała

„Pamiętam jak zamknęli ulice w Żywcu, gdy przyjechały gwiazdy…”

ML: Po przygodzie z Podbeskidziem zaliczył Pan epizod w Koszarawie, a potem pojawiła się oferta z Jastrzębia…

BW: Tak, do Koszarawy trafiłem w idealnym momencie, akurat graliśmy w Pucharze Polski. Pamiętam mecze z Wisłą Kraków, z Koroną Kielce, Tłokami Gorzyce, to wszystko były pierwszoligowe zespoły, a my przecież byliśmy czwartoligowcem. Mieliśmy kilku naprawdę fajnych chłopaków ze Śląska i udało nam się z tymi zespołami powalczyć. Graliśmy na stadionie Wisły Kraków, na Koronie Kielce. Wyszliśmy przecież z grupy i to była super sprawa. Pamiętam do dziś, jak zamknęli ulice w Żywcu, gdy przyjechały gwiazdy typu Maciej Żurawski, Tomasz Frankowski, Radosław Majdan itd. To było coś pięknego, bardzo miłe przeżycie… Ale nie czułem odpowiednio tego klimatu, nie czułem się tam wystarczająco dobrze, a w międzyczasie przyszła oferta z Jastrzębia, gdzie tak naprawdę to wszystko zaczynało dopiero raczkować. Tak samo jak w Podbeskidziu zaczęliśmy robić awanse, zrobiliśmy 3 ligi do 2. ligi – czyli do dzisiejszej pierwszej. To był świetny sezon... Super atmosfera tam panowała także jeżeli chodzi o kibiców. Pełna trybuna, włączone światła, no klimat nieprzeciętny – żyć nie umierać, tylko grać piłkę!{…} Wszystko było okej, wszystko było fajnie, utrzymaliśmy się dwa sezony i nagle Jastrzębska Spółka Węglowa przestała sponsorować ten sport. No i trzeba było myśleć co dalej. Nagle do mnie zadzwonili z Rekordu i powiedzieli, że czas najwyższy wrócić na stare śmieci.

ML: No właśnie… Rekord. Po tych 15 latach ten klub chyba stał się dla Pana takim drugim domem prawda? 

BW: Jak na samym początku rozmawiałem z prezesem Januszem Szymurą, to nie myśleliśmy, że ta moja przygoda w Rekordzie będzie tak długo trwała. Dla mnie najgorsze było zejść z tego pierwszoligowego poziomu, bo nagle wchodzisz do klubu czwartoligowego, ale oczekujesz od innych poziomu piłkarskiego trochę wyższego, niż zastałem to w szatni. Osobą, której zawdzięczam, że tu trafiłem, jest prezesa Szymura. Jego rola była nieoceniona, to jest człowiek empatyczny, który wszędzie widzi pozytywy, to jest człowiek, który można powiedzieć, że utorował moją drogę do „życia po życiu”. To on mi powiedział – „Bartek, tu za chwilę będzie stała Szkoła Mistrzostwa Sportowego, idź na studia, zrób studia, a tu praca na ciebie będzie czekała…” Zainspirował mnie swoją osobą i to spowodowało, że zrobiłem te studia w wieku trzydziestu kilku lat, zrobiłem magistra i do dziś uczę w tej szkole. Ale wracając do gry w Rekordzie, to Tadeusz Paluch do mnie często dzwonił. Gdy ja grałem w Podbeskidziu, to on był spikerem na stadionie, pamiętam, że Tadek plus mikrofon, to jest pełen profesjonalizm – rewelacyjny facet pod tym kątem. Można powiedzieć, że to on mnie przekonał do tego, żeby tu przyjść do Rekordu po tym Jastrzębiu.{…} Ja tak naprawdę co roku miałem propozycje, żeby odejść i jechać grać gdzieś w Polskę. Pamiętam, jak prezes powiedział tak – „Bartek, podpiszmy dożywotni kontrakt, ty sam zdecydujesz, kiedy kończysz”. Zdecydowałem się na to i już miałem spokój, nie musiałem sobie zaprzątać głowy innymi klubami, byłem skupiony tylko na Rekordzie. Zrobiliśmy awans z 4. ligi do trzeciej. Tu u nas w Rekordzie świetną sprawą jest to, że wszystko jest zrobione tak, jak powinno być – małymi krokami, ale zawsze do przodu. Z roku na rok się rozwijaliśmy. Pamiętam, że zagałem tutaj trzy sezony w 4. lidze, trzy raz zrobiłem króla strzelców. Potem graliśmy w 3. lidze, tam znowu ewoluowaliśmy, z każdym rokiem było tylko lepiej. W końcu przyszedł taki moment, gdy uznałem, że trzeba skończyć. Miałem wtedy 39 i uznałem, że trzeba zrobić miejsce młodszym. Tak zrobiłem, no i myślałem, że skończyłem granie w piłkę, a tu nagle zaczęły się telefony… Zaczęli się odzywać ludzie z czwartoligiowych zespołów i tak się to potoczyło, że wylądowałem w Czańcu na rok, potem był jeszcze Landek – tam mi złamali nogę… tam później byłem trenerem. 

Bartosz Woźniak
fot: Paweł Mruczek / Rekord
Bielsko-Biała

„Trener powinien być z boku i wspierać drużynę z ławki rezerwowych, a nie z boiska”

ML: Czyli ta myśl o karierze trenerskiej zaczęła kiełkować dopiero w Rekordzie?

BW: Dokładnie, tak było, jeszcze gdy grałem w klubie to widziałem, jak to wszystko tutaj wygląda, cały czas się kręciło bardzo wiele osób, było dużo młodzieży, podglądałem sobie te treningi i zaczęło mi się to podobać, więc spróbowałem swoich sił.  Zrobiłem kurs, a u nas jest taka niedzielna szkółka – tam przychodzą zawodnicy, którzy nie są zrzeszeni w klubie. Tam jest trochę zabawy, ale też trochę pracy, więc właśnie tam zostałem wrzucony i tam się na początku realizowałem. To sprawiało mi dużo radości, podobało mi się to wszystko, dobrze się w tym czułem. Dostałem feedback od prezesa i od ludzi związanych z klubem, że nieźle to wygląda z mojej strony, no i w tym kierunku zacząłem się kształcić. Cieszę się bardzo, że tak wyszło bo to pozwoliło mi zacząć moje nowe „życie po życiu”. Nagle możesz wejść w to, co lubisz, to co kochasz, to co całe życie robiłeś i się w tym realizować. Zacząłem tak funkcjonować, z tego do dzisiaj żyję i nie narzekam. 

ML: A nie myślał Pan, żeby połączyć granie z trenowaniem?

BW: Pamiętam taką sytuację, musiałem się też z tym zmierzyć – szczególnie w Spójni Landek. Mieliśmy tam deficyt ludzki i ja powiedziałem od razu, że nie chcę być grającym trenerem. Nie chcę być, ponieważ wiele rzeczy nie będę widział, każdy z nas popełnia błędy i potem trzeba te błędy uwypuklić i przeanalizować. Były takie momenty, że musiałem wejść na boisko, ale starałem się tego nie robić. Wolałem właśnie wejść w takie środowisko w Bystrej – tam sobie grać, a być trenerem w innej drużynie i tak to wyglądało na przykład, jak trenowałem w Góralu Żywiec. Wielokrotnie mnie namawiali, żebym wszedł jako piłkarz, ale powiedziałem, że nie ma takiej możliwości, że jestem tylko trenerem. Zawsze tak do tego podchodzilem, uważam, że trener powinien być z boku i wspierać drużynę z ławki rezerwowych, a nie z boiska. 

ML: Bardzo długo grał Pan w piłkę, w ostatnich latach udało się Panu poznać ten sport od drugiej strony – jako szkoleniowiec. Czy Bartosz Woźniak – zawodnik, dogadałby się z Bartoszem Woźniakiem – trenerem?
 
BW: Czy bym się dogadał sam ze sobą? Myślę, że tak, tylko że ja jako trener jestem bardzo wymagający pod względem taktycznym, bardzo mocno na to naciskam, pracując z naszą młodzieżą. Chcę mieć na to duży wpływ, żeby to wszystko funkcjonowało tak jak ma być. Nagrywamy dronem, potem robimy analizy z tych meczów… Dogadałbym się, ale musiałbym być młodszy, bo to kosztuje wiele motoryki, dzisiaj gra w piłkę jest bardzo wymagająca, więc teraz – w moim wieku bym temu nie podołał, doskonale wiem, jak ta piłka ewoluowała, jak ona się zrobiła motoryczna, jak ona się zrobiła intensywna. Za moich czasów tego nie było, było więcej cech wolicyjnalnych. Dzisiaj jest więcej aspektów taktycznych i to one decydują o przebiegu meczu. Tak więc, dogadałbym się, ale pod warunkiem, że byłbym młodszy, wtedy miałbym na pewno większe możliwości motoryczne i byłoby mi na pewno łatwiej.
 
ML: To tak na koniec… Czuje się Pan spełniony pod względem piłkarskim? Czy może jednak jest to poczucie, że dało się wycisnąć więcej z tej kariery?
 
BW: Nigdy nie było mi dane zagrać w Ekstraklasie, a wiadomo, że apetyt rośnie w miare jedzenia. Grałem w 1. lidze ileś lat, więc pojawiły się myśli, że może uda się zagrać w Ekstraklasie… Nawet jeden dzień, jeden mecz – cokolwiek, żeby zadebiutować.  Nie udało się…Był taki moment, że miałem propozycję z Kujawiaka Włocławek, oni mieli taki epizod, że byli wysoko. Kto wie, jak by się to potoczyło, gdybym tam pojechał, czy bym tam zakotwiczył. Nie wiem, co by się wydarzyło, wiem, że ten klub zniknął z piłkarskiej mapy. Zawsze takie ziarnko niepewności zostaje w głowie i człowiek się zastanawia„ co by było, gdyby…?”, ale nie chcę niczego żałować, bo zaczynałem w A-Klasie, w drużynie amatorskiej, gdzie baza treningowa była bardzo słaba, gdzie było bardzo słabe podejście zawodników, gdzie bardzo słabo wyglądało to pod względem personalnym. Szczerze, to miałem bardzo dużo szczęścia w swoim życiu piłkarskim i myślę, że muszę być zadowolony z tego, że tak się to potoczyło i przez tyle lat mogłem być zawodowym piłkarzem… 

 

Autor: Mikołaj Lorenz