Listeners:
Top listeners:
play_arrow
Radio BIELSKO Przeboje non-stop
play_arrow
Radio EXPRESS FM Prawdziwa Lokalna Stacja
play_arrow
Radio DISCO Zawsze w rytmie!
play_arrow
Radio MEGA Mega Przeboje!
play_arrow
Radio NUTA Same dobre nuty!
Jeszcze kilka lat temu walczyli o przetrwanie w B klasie. Dziś są w górnej połowie tabeli A klasy i najwyżej notowaną drużyną w całej gminie Jeleśnia. LKS Sopotnia przeżywa najlepszy okres w historii – zespół gra dojrzale, rozwija szkolenie młodzieży i przymierza się by realnie pomyśleć o inwestycjach w infrastrukturę, która ma zapewnić mu stabilną przyszłość. Wszystko w rodzinnej, przyjacielskiej atmosferze, która od lat jest wizytówką tego klubu.
– „Jak tu przyszedłem, byliśmy na ostatnim miejscu w B klasie. Mój trenerski debiut? Przegraliśmy 0:15. Przez wiele lat byliśmy jedną ze słabszych drużyn w żywieckiej B Klasie, ale jechaliśmy dalej. Człowiek się uparł i robił swoje. Rok po roku, krok po kroku” – wspomina Tomasz Cieślik, legenda LKS-u i człowiek, bez którego zapewne piłki w Sopotni by nie było.
Przyszedł dziewiętnaście lat temu – młody trener, pełen pasji i trochę szalonych pomysłów. Nie miał zaplecza, tylko zapał i grupę chłopaków, którzy chcieli po prostu grać. – „Wtedy jeszcze w trampkach się biegało. Nikt nie myślał o jakimś awansie. Chodziło o to, żeby było komu grać, żeby młodzież miała gdzie się ruszać” – mówi z uśmiechem. Dziś, niemal dwie dekady później, Sopotnia jest przykładem pracy u podstaw. Gra w A klasie, regularnie punktuje i patrzy na wielu, przez lata wyżej notowanych, rywali z góry. W B Klasie dziś grają już tylko rezerwy klubu, gdzie pierwsze doświadczenia z seniorską piłką łapie lokalna młodzież.
W Sopotni nic nie dzieje się przypadkiem. Klub to w gruncie rzeczy rodzina – dosłownie. Przez piętnaście lat drużynę z trenerskiej ławki prowadził Tomasz Cieślik, dziś trenerem jest jego siostrzeniec – Jakub Malarz, który przejął stery po wujku. To zawodnik związany emocjonalnie z LKS-em, dawny kapitan i jeden z liderów na boisku. Na ławce towarzyszy mu żona, Małgorzata Malarz, pełniąca funkcję kierowniczki drużyny.
– „To wszystko zostało w rodzinie i dobrze, że tak się stało. Kuba zna tych chłopaków. Nie musi niczego udowadniać – oni wiedzą, że robi to z serca. Zresztą, gdy zasygnalizowałem, że będę chciał zakończyć pracę trenera seniorów, konsultowaliśmy temat z drużyną. Zespół też bardzo był za Kubą” – mówi Cieślik.
Dziś jego rola sprowadza się bardziej do spraw organizacyjnych wokół pierwszej drużyny, ale nie tylko… Tomasz Cieślik zasiada w zarządzie klubu, na co dzień trenuje grupy młodzieżowe i każdego dnia żyje klubem – „Zżyłem się z tym miejscem. Razem funkcjonujemy, razem jesteśmy na dobre i na złe. I dobrze, że teraz jest dobrze” – dodaje z uśmiechem.
Ale Sopotnia to nie tylko Cieślikowie i Malarzowie. To także rodzina Płazów, bez których trudno byłoby dziś wyobrazić sobie LKS. Tomasz Płaza, oprócz tego, że strzeże bramki drużyny seniorów, pełni także funkcję prezesa klubu. To człowiek, który żyje LKS-em na co dzień – organizuje, koordynuje, wspiera, rozwiązuje problemy. W barwach Sopotni grają również jego bracia – Marcin i Wojciech Płaza. Klub liczyć może też od lat na pomoc i wsparcie rodziców trójki braci – Jadwigi i Zdzisława Płazów.
Rodzinna firma Płazów od lat wspiera klub finansowo i organizacyjnie – pomaga drużynie seniorskiej, wspiera grupy dziecięce i zawsze jest pierwsza, gdy trzeba coś naprawić, przewieźć, zasponsorować czy po prostu pomóc. W Sopotni mówią o nich wprost: „serce klubu”. – „Bez nich byłoby o wiele trudniej. Robią to bez rozgłosu, z pasji. To ludzie, którzy naprawdę czują ten klub” – dodaje Cieślik. LKS Sopotnia to właśnie taki klub – zbudowany nie przez przypadkowych zawodników, ale przez rodziny, które grają razem, pomagają sobie i traktują futbol jak wspólne dobro. W świecie, w którym wiele drużyn opiera się na zaciągach i krótkich kontraktach, w Sopotni wciąż najważniejsze są więzi i wspólna praca.
W składzie Sopotni większość zawodników to chłopcy z tej właśnie miejscowości – wychowankowie, którzy dorastali na tym boisku, kopiąc piłkę między potokiem a lasem. Reszta to chłopcy z okolic – z Przyborowa, Jeleśni czy Korbielowa. To młoda ekipa, jedna z najmłodszych w całej lidze, ale mimo wieku gra z ogromną dojrzałością. Najstarszy, Emil Kosiński, ma 42 lata i wciąż imponuje zaangażowaniem. Dla młodszych to prawdziwy autorytet. Najmłodsi dopiero kończą szkołę średnią, ale już udowadniają, że nie boją się odpowiedzialności. – „To mieszanka pokoleń. Mamy 16-, 17-, 18-latków, a obok nich takich jak Emil. Wszyscy grają z tym samym ogniem” – mówi trener Malarz.
Ta młodość to nie przypadek. To efekt świadomej pracy u podstaw. W Sopotni funkcjonują grupy dziecięce – skrzaty, orliki i juniorzy. W sumie trenuje około trzydziestu dzieci w wieku od 6 do 13 lat. – „To nie są tłumy, ale to nasza przyszłość. Dzieciak musi się ruszać, ma się dotlenić, pobawić piłką. Bo dzisiaj wszyscy siedzą przy telefonach. My z tym rywalizujemy – nie z innymi klubami, tylko z ekranami” – mówi Cieślik. Treningi odbywają się w prostych warunkach – bez sztucznej murawy, bez hal i zaplecza z prawdziwego zdarzenia – ale za to z ogromnym sercem. Dzieci przychodzą na zajęcia niezależnie od pogody, często razem z rodzicami, którzy pomagają w organizacji. Klub dba o to, by każde dziecko miało miejsce, nawet jeśli nie zawsze są stroje w każdym rozmiarze.
Sopotnia to dziś najlepiej notowana drużyna w całej gminie. W tym regionie, gdzie sport to często walka o przetrwanie, to naprawdę coś wyjątkowego. – „Sportowo jesteśmy teraz najlepsi w gminie, jeśli chodzi o piłkę nożną. Mamy też najwięcej grup młodzieżowych. Chcielibyśmy, żeby ktoś to w końcu zauważył” – mówi Cieślik z lekką nadzieją w głosie.
Nie chodzi o rywalizację z sąsiadami, ale o docenienie pracy, która dzieje się tu dzień po dniu. Bo to praca wykonywana społecznie. Klub nie ma etatów, nie ma pracowników. Wszyscy robią to z pasji. – „Dotacja z gminy to około trzydzieści tysięcy złotych rocznie. Z tego połowę zjadają sędziowie, reszta to ubezpieczenia. A my jeszcze chcemy szkolić dzieci, utrzymać drużynę, kupić sprzęt. Dlatego każda złotówka, każdy baner reklamowy na ogrodzeniu ma znaczenie” – tłumaczy działacz.
Boisko w Sopotni to coś więcej niż kawałek trawy. Leży na terenie należącym do nadleśnictwa, wydzierżawionym gminie. W bezpośrednim sąsiedztwie lasu, ale i niestety – dość ruchliwej drogi. – „Marzymy o ogrodzeniu, o małej trybunie i pomieszczeniu gospodarczym. To nie luksus, tylko minimum, które pozwoli normalnie funkcjonować. Bo żeby grać choćby w okręgówce, boisko musi być ogrodzone. A to koszt przekraczając sto tysięcy złotych” – mówi Cieślik.
Ta jesień przyniosła jednak moment, który na długo zostanie w pamięci klubu. W meczu z Góralem Żywiec poważnej kontuzji doznał Jeremiasz Cader, 17-letni zawodnik, który dopiero zaczynał błyszczeć. W starciu o piłkę złamał obie kości w piszczelu.
– „To nie była żadna brutalność, zwykły niefortunny kontakt. Ale skutki dramatyczne. Jeremiasz to wielki talent – wszedł do pierwszego składu i od razu zrobił różnicę. W drużynie był od 15 roku życia. Miał pewność, spokój, grał na środku, jakby miał dziesięć lat doświadczenia” – mówi Cieślik.
Na stadionie w Sopotni zawisł baner z napisem „Nie jesteś sam, Jero! Cała drużyna z Tobą. Numer 21 zastrzeżony do Twojego powrotu”, z którym przez meczem z Sołą Żywiec zapozowała cała drużyna. Klub chce wesprzeć swojego wychowanka w powrocie do sprawności, choćby planując zbiórkę środków. – „To nasz chłopak. Musimy go postawić na nogi – dosłownie i w przenośni. Wierzymy, że wróci silniejszy” – dodaje trener. To wydarzenie tylko jeszcze bardziej scementowało drużynę. Dziś każdy mecz to nie tylko gra o punkty, ale i o jego powrót.
W Sopotni nie ma wielkich pieniędzy, ale jest coś znacznie ważniejszego – więzi. Każdy tu zna każdego, każdy coś dołożył do tej historii. – „Mierzymy siły na zamiary. Ambicje mamy, ale presji nie ma. Chcemy grać dla siebie, dla ludzi. Bo klasa A to przede wszystkim przyjemność, nie obowiązek” – mówi Cieślik.
LKS Sopotnia to dziś jeden z najpiękniejszych przykładów, że małe kluby wciąż potrafią robić wielkie rzeczy. Z miłości do gry, z pasji i wspólnoty. – „Jak ktoś przyjdzie na nasz trening, zobaczy, że tu się po prostu chce. My już nie gonimy za sensacją, nie mówimy o awansach. My budujemy. Krok po kroku.” – kończy Cieślik. A gdy piłka turla się po beskidzkiej murawie i echo niesie okrzyki młodych zawodników, słychać coś więcej niż tylko sport. To dźwięk miejsca, które nauczyło się marzyć. I robi to z każdym kolejnym meczem coraz głośniej.

Autor: Sebastian Snaczke
Copyright Radio BIELSKO