Piłka nożna

Zamiast pokolenia boisk – pokolenie ekranów

today17.10.2025 17:19 1

Tło
share close

Problem bardzo znany, ale wciąż nikt nie wpadł na pomysł, jak sobie z nim poradzić. W Maksymilianie Cisiec, podobnie jak w wielu innych miejscach w regionie, coraz częściej w pierwszym składzie pojawiają się zagraniczni gracze. Nie dlatego, że są tańsi czy bardziej pożądani, lecz dlatego, że po prostu nie ma już komu grać.

Dlaczego w regionie brakuje młodych zawodników?

Trener Bartłomiej Jakubiec, człowiek, który w futbolu amatorskim przepracował całe lata, nie owija w bawełnę. – Ja nie przywiązuję wagi do narodowości. Liczą się umiejętności, zachowanie i zaangażowanie – mówi spokojnie. – Ale prawda jest taka, że Polaków chętnych do gry jest coraz mniej. Ukraińcy po prostu wypełnili lukę. Gdyby nie oni, wiele drużyn w ogóle nie mogłoby funkcjonować.

W jego słowach nie ma goryczy, raczej realizm. Jakubiec podkreśla, że kluby nie sprowadzają zawodników z zagranicy z wyboru, lecz z konieczności. – Kluby nie zapraszały Ukraińców, bo byli „fantastycznymi piłkarzami z katalogu”. Zapraszały ich, bo nie miały swoich zawodników. Chciały przetrwać na rynku. Piłkę gra się tak naprawdę w szesnastu, a nie w jedenastu.

Trener przyznaje, że brak lokalnych piłkarzy to nie kwestia talentu, lecz zapału. Młodzi odchodzą od sportu, zanim zdążą związać się z nim na dobre. – Kiedyś nie było alternatywy: grało się w piłkę, bo wszyscy grali. Teraz są komputery, imprezy, dziewczyny. Piłka przegrywa z wygodą i natychmiastową gratyfikacją – mówi Jakubiec.

fot. Fanpage Maksymiliana Cisiec

„My graliśmy po błocie”

Albert Wróbel, piłkarz Maksymiliana i były trener młodzieży, potwierdza te słowa z własnej perspektywy:

Było kilku młodych chłopaków, fajnie się zapowiadali. Ale mentalność jest teraz inna. My, starsze pokolenie, to jeszcze pamiętamy czasy, że grało się po błocie, po deszczu, a dziś dziecko kichnie i już nie przyjdzie na trening.

Wróbel dodaje, że kluby lokalne mają ogromny problem z kontynuacją szkolenia. Brakuje zarówno ludzi do prowadzenia szkółek, jak i samych dzieci zainteresowanych sportem.

Próbowaliśmy uruchomić szkółkę od najmłodszych, od skrzata po młodzika, ale trudno zebrać grupę. Dzieci idą do szkółek w Milówce czy Cięcinie, a my zostajemy z pustym boiskiem. I wtedy pojawia się naturalne rozwiązanie – zawodnicy z Ukrainy.

Dla Wróbla to nie konkurencja, ale ratunek. – Gdyby nie oni, mielibyśmy problem, żeby zebrać jedenastkę. Przychodzą wcześniej, trenują, nie narzekają. Wnoszą jakość i pracowitość. A my dzięki nim w ogóle możemy grać.

Potrzebna zmiana podejścia?

Obaj rozmówcy podkreślają jeszcze jeden, często przemilczany problem: postawa rodziców.
Jakubiec uważa, że zbyt często rodzice przerzucają własne ambicje lub lęki na dzieci:

Czasem dzieci mają za duże ciśnienie z domu. „Bądź drugim Lewandowskim” – słyszą. A trzeba im pozwolić się bawić piłką, a nie od razu dążyć do kariery. W przeciwnym razie przyjemność zamienia się w presję.

Wróbel patrzy na to od strony praktycznej. Po latach pracy z dziećmi zauważył, że rodziców aktywnie wspierających rozwój sportowy dziecka jest garstka.

Na dwadzieścia osób może dwóch rodziców pomagało w organizacji wyjazdu czy meczu. Reszta traktowała trening jak przechowalnię. Dziecko pójdzie, to mają spokój. A przecież sport to nie tylko ruch, to charakter, odpowiedzialność. Ale do tego trzeba obecności dorosłych – dodaje z żalem.

„Piłka sama się nie zagra”

Wróbel podsumowuje krótko. – To nie jest tak, że ktoś wybiera Ukraińca zamiast Polaka. Po prostu nie ma z kogo wybierać. A piłka sama się nie zagra.

Między wiarą w młodych a realiami małych klubów zieje dziś przepaść. Na lokalnych boiskach pozostali ci, których łączy jedna pasja. Bo futbol, jak przypominają Jakubiec i Wróbel, nie ma narodowości. Ma tylko tych, którzy jeszcze chcą grać.

Autor: Michał Czarniecki