Inne dyscypliny

Tomasza Sowy życie w rytmie sportu

today07.11.2025 20:07 2

Tło
share close

Piłkarz, trener, prezes, dziennikarz i autor książek. Tomasz Sowa z Godziszki to człowiek, który z pasji do sportu zbudował całe swoje życie — od beskidzkich boisk po ogólnopolskie wydawnictwa. Zapraszamy w podróż przez jego świat – od błotnistych meczów w B klasie, przez treningi z dziećmi, aż po książki o polskich mistrzach sportu.

ZAWODNIK

W Godziszce futbol zawsze był trochę inny. Mniej zorganizowany, bardziej swojski. Bez akademii, bez odgórnych planów. Za to z sercem, zapachem trawy i dźwiękiem odbijanej piłki na lokalnych placach, łąkach, asfaltowej ulicy – gdziekolwiek odbić piłkę się da. To tam dorastał Tomasz Sowa, rocznik ’88 – chłopak z pokolenia piłki podwórkowej. – „Graliśmy ulica na ulicę, część Godziszki na drugą część. Bez koszulek, bez organizacji, ale z pasją” – wspomina.

W 2004 roku, gdy na zgliszczach nieistniejącego już Investu powstał LZS Beskid Godziszka, Tomek wchodził w wiek szesnastu lat. Klub do życia powołała grupa lokalnych pasjonatów, takich jak Grzegorz Porębski, Marek Laszczak, Stanisław Mynarski czy Stanisław Sowa – chrzestny Tomasza. Dla młodego chłopaka to był początek historii, która trwa do dziś. Z krótkimi przerwami, przez ponad dwie dekady, reprezentował barwy swojego ukochanego Beskidu na lokalnych boiskach. Jak sam wspomina, na przestrzeni tych wszystkich lat grał niemal wszędzie – od ataku po defensywę, a gdy trzeba było, stawał nawet między słupkami. – „Najlepiej czuję się na środku obrony. Może nie mam warunków jak stoper z ekstraklasy, ale nadrabiam głową i sercem” – mówi z uśmiechem.

Taki dorobek sprawia, że Sowa jest żywą kopalnią anegdot, które dziś brzmią jak kadry z innej epoki beskidzkiego futbolu. Epoki, gdy grało się zawsze i wszędzie – boiska przypominały raczej skutecznie przystrzyżone łąki, szatnie mieściły się w piwnicach szkół, a po meczu nie zawsze czekał prysznic, czasem tylko wiadro zimnej wody. – „Pamiętam, jak graliśmy w Ujsołach na starym boisku. W środku pola była dziura po krecie, w narożniku rosła pokrzywa, a my i tak byliśmy szczęśliwi, że w ogóle mamy gdzie zagrać” – śmieje się. Były też spotkania, które kończyły się szybciej, niż zaczynały. – „W Sopotni mecz przerwano po bójce kibiców. Emocje były ogromne, ale to też pokazuje, jak ludzie wtedy żyli piłką” – wspomina. To była piłka prawdziwa – surowa, swojska, ale szczera. Zamiast sponsorów i kamer – kilkunastu chłopaków z jednego podwórka, którzy potrafili zostawić na boisku kawał własnego zdrowia.

Dziś, gdy spogląda na nowoczesne szatnie, równe murawy i piłki prosto z katalogu, uśmiecha się z lekkim niedowierzaniem. – „Teraz to luksus. Ciepła woda, porządne stroje, nawet oświetlenie na treningach. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Ale wiesz co? Mimo tego wszystkiego, tamta stara piłka miała w sobie coś wyjątkowego. Może mniej wygody, ale więcej serca.” Nie przeszkadza to jednak Tomkowi kontynuować swoją pasję do dziś na b-klasowych boiskach. 

DZIAŁACZ

Z czasem nie wystarczało mu już samo granie. Coraz częściej zostawał po treningach, pomagał w organizacji meczów, w załatwianiu różnych spraw. Wziął na siebie prowadzenie klubowej strony czy social media. W końcu ktoś zaproponował, żeby wszedł do zarządu. – „Zaczynałem pracę w zarządzie jako sekretarz, bo dobrze czułem się w papierach i lubiłem mieć wszystko poukładane. A potem jakoś samo poszło” – wspomina z uśmiechem.  No właśnie – z biegiem czasu ten „sekretarz od papierów” stał się sercem całego klubu. Dziś pełni funkcję prezesa Beskidu Godziszka, który pod jego okiem chce być klubem, który skutecznie łączy sportowy rozwój z zachowaniem lokalnej tożsamości. 

 

Pod jego rządami klub zyskał nową energię – nie tylko sportową, ale i społeczną. Beskid zaczął coraz mocniej integrować mieszkańców, a kolejne inicjatywy pokazały, że w małej miejscowości można zrobić rzeczy ważne i cenne, jeśli stoi za nimi pasja. – „Zawsze chciałem, żeby ten klub był częścią codziennego życia Godziszki. Żeby ludzie czuli, że to coś więcej niż tabela w B klasie. To miejsce, gdzie można przyjść z dzieckiem, spotkać znajomych, po prostu poczuć wspólnotę” – mówi. Dziś w LZS Beskid Godziszka działają grupy młodzieżowe, odbywają się turnieje, pikniki piłkarskie i spotkania dla całych rodzin. Na trybunach coraz częściej widać nie tylko kibiców, ale też rodziców i najmłodszych mieszkańców wsi – te dzieciaki mają marzenie, by kiedyś choć raz zagrać w biało-niebieskich barwach.

W tej odnowionej tkance lokalnego sportu pojawił się mocny akcent współpracy z Akademią MIWO SPORT, prowadzoną przez trenera Andrzeja Rybarskiego (przeczytaj: „W Podbeskidziu kiedyś była wizja” – szczery wywiad z Andrzejem Rybarskim), co stanowiło istotny krok dla rozwoju sportu młodzieżowego w Godziszce. Ostatnio oba podmioty pochwaliły się parafowaniem partnerstwa z akademią ekstraklasowej Korony Kielce. Porozumienie zakłada, że trenerzy z Godziszki dosta­ną, między innymi, dostęp do nowoczesnych planów treningowych czy udziału w warsztatach prowadzonych przez kielecki klub. 

DZIENNIKARZ

Kiedy nie ma go na boisku czy na klubowych obiektach, bardzo prawdopodobne, że Tomasz Sowa do złapania jest przy klawiaturze. Od ponad dekady pisze bowiem o sporcie, historii i ludziach, którzy ten sport tworzą. Zaczynał od bloga „Historia sportu”, w czasach, gdy internet był jeszcze pełen entuzjazmu i pasji, którego prowadzi zresztą do dziś. Z czasem jego teksty zaczęły zwracać uwagę redakcji – najpierw lokalnych, potem ogólnopolskich. Współpracował bądź nadal współpracuje m.in. z TVP Sport, Onetem czy takimi portalami jak Ciekawostki Historyczne. – „Nie interesuje mnie pogoń za klikami. Lubię pisać o wartościach, o ludziach, o tym, co inspiruje” – mówi. To jego znak rozpoznawczy – zamiast prostych newsów, wybiera treści, które mają konkretną ludzką bądź historyczną wartość. Nie goni za sensacją, tylko za emocją. 

 

Swoje teksty nazywa „reportażami o pasji”. Nie są krótkie, nie są tekstami „instant”. To opowieści, w których sport spotyka się z kulturą, historią, a czasem z nostalgią. Czytelnik znajdzie w nich zarówno poruszające losy dawnych mistrzów, jak i refleksje o współczesnym sporcie, który coraz częściej gubi sens w pogoni za wynikiem. – „Dziennikarzy dzielę na piszących, mówiących i do oglądania. Ja jestem z tych pierwszych. Kocham słowo” – podkreśla.

Nie ukrywa, że wzoruje się na mistrzach starej szkoły: Jerzym Chromiku czy Macieju Biedze – ludziach, którzy potrafią z pozornie zwykłego wydarzenia sportowego stworzyć literaturę. – „Kiedyś reportaż sportowy to była opowieść. Czuło się w niej pot, kurz, emocje. Dziś często wszystko jest szybkie, skrócone, dostosowane do algorytmu. A ja chcę wrócić do tego, żeby czytelnik po przeczytaniu czegoś poczuł emocję, a nie tylko przewinął tekst” – dodaje. To dlatego jego nazwisko  najczęściej pojawia się pod długimi formami, publikowanymi w takich miejscach jak choćby czytelnia VIP TVP Sport.

PISARZ

Z dziennikarskiej pasji narodziła się kolejna – pisanie książek. Tomek zawsze miał potrzebę opowiadania historii pełniej, z większym rozmachem. Tak narodziło się Lekko o atletyce, czyli historie o polskich sportowcach”, jego debiutancka książka, wydana przez Wydawnictwo SBM. To nie była encyklopedia rekordów ani zestaw suchych dat. To była opowieść – pełna emocji, anegdot i detali, które pozwalały zajrzeć za kulisy polskiej lekkoatletyki, poznać sylwetki jej mistrzów na przestrzeni lat. Od XIX-wiecznych „szybkobiegunów”, przez złote czasy Haliny Konopackiej, aż po olimpijski sukces w Tokio sprzed kilku lat – książka prowadziła czytelnika przez ponad sto lat polskiej historii „Królowej Sportu”, pisanej z pasją i szacunkiem.

Dla Tomka to był moment przełomowy – symboliczny dowód, że marzenia spełniają się nie dlatego, że są łatwe, ale dlatego, że ktoś konsekwentnie robi swoje. – „Ta książka to efekt wielu lat pracy i wiary, że słowo ma moc. Że można o sporcie pisać lekko, ale z powagą i emocją” – mówi dziś z dumą, ale i pokorą. Publikacja spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem – czytelnicy chwalili ją za styl, przystępność i ciepło, z jakim autor opisuje dawnych mistrzów. Dla niego była nie tylko debiutem literackim, ale przede wszystkim spełnieniem dziecięcego marzenia: by jego miłość do sportu mogła stać się częścią większej opowieści o ludziach, którzy ten sport tworzyli.

Dziś pracuje nad kolejną książką. Jak sam mówi – to jego najpoważniejszy projekt do tej pory, wymagający czasu, ciszy i skupienia. Nie chce zdradzać szczegółów, ale przyznaje, że to opowieść o jednym z największych sportowców wywodzących się z Beskidów, tworzona dla jednego z czołowych wydawnictw w kraju. – „To coś, co dojrzewało we mnie latami. Tym razem nie chodzi tylko o wyniki, ale o to, co po człowieku zostaje” – mówi krótko, z namysłem. Premiera publikacji prawdopodobnie w drugiej połowie 2026 roku. 

Dla Tomka to nie tylko kolejne wyzwanie pisarskie, ale też symboliczny krok naprzód – dowód, że można być wiernym swoim korzeniom, a jednocześnie tworzyć rzeczy, które sięgają daleko poza lokalny świat. Pisze więc nadal – nie z obowiązku, ale z potrzeby. Bo dla niego słowo jest przedłużeniem tej samej pasji, która zaczęła się kiedyś na beskidzkim boisku.

TRENER

To bodaj najświeższa ze sportowych ról Tomasza Sowy. Dwa lata temu objął w swoim Beskidzie grupę rocznika 2014. Po drodze ukończył też kurs UEFA C. – „Złapałem bakcyla. Praca z dziećmi daje mi największą frajdę. Widzisz, jak rosną, jak się zmieniają, jak uczą się nie tylko grać, ale też współpracować, przegrywać i cieszyć się z małych rzeczy” – mówi. W jego drużynie nie ma selekcji ani presji. Każdy ma swoje miejsce – niezależnie od talentu. – „Nie robimy z dzieciaków profesjonalistów na siłę. U nas każdy ma grać i czuć się częścią drużyny” – tłumaczy.

To filozofia, która idealnie pasuje do realiów małej miejscowości. W Godziszce nie ma tysięcy dzieci do wyboru, ale jest coś ważniejszego – więź i autentyczność. W klubie trenuje dziś około 80 dzieci, co przy dwóch tysiącach mieszkańców jest wynikiem imponującym. – „To spory procent miejscowości. U nas praktycznie każde dziecko ma kontakt z piłką. A co ważniejsze – większość z nich naprawdę to lubi” – mówi z dumą. Wspólnie ze współpracownikami – wspomnianym Andrzejem Rybarskim, Michałem Tomaszkiem, Dawidem Jakubcem czy Dariuszem Gębalą, stworzyli model pracy, w którym szkolenie dzieci staje się częścią życia społeczności. – „Naszym celem jest, żeby każde dziecko znalazło swoje miejsce w drużynie. Może nie każdy zostanie zawodnikiem, ale każdy może pokochać sport” – podkreśla.

Dla niego sukcesem nie jest wygrany turniej, ale to, że chłopcy po treningu zostają na boisku, żeby jeszcze chwilę pograć. – „Jak widzę, że sami chcą zostać po zajęciach i dalej grają, to wiem, że robimy coś dobrze. Chodzi o to, żeby ten sport został z nimi na lata. Żeby kiedyś, jako dorośli, wrócili tu z własnymi dziećmi”. To właśnie ta filozofia – prosta, szczera, oparta na wartościach – sprawia, że w Godziszce piłka znów stała się czymś więcej niż tylko grą. 

PASJONAT

Nie szuka fleszy ani nagród. Działa konsekwentnie, po cichu, z sercem. Z jednej strony – dla lokalnej społeczności, z drugiej zaś – dla popularyzacji sportu, który tak kocha. To nie jest historia błyskających fleszy i blichtru. To opowieść o człowieku, który codziennie udowadnia, że prawdziwa siła sportu nie tkwi w rekordach, ale w ludziach, w ich pasji, relacjach i wspólnych emocjach.

Tomasz Sowa to ktoś, kto potrafi połączyć światy: boisko i redakcję, dziecięcy entuzjazm i dorosłą odpowiedzialność, lokalne realia i ogólnopolskie projekty. Tworzy, szkoli, pisze, organizuje – nie dlatego, że musi, ale dlatego, że chce zostawić po sobie coś dobrego. W jego historii są przede wszystkim ludzie, którzy dzięki niemu odnajdują sens w prostych rzeczach: w uśmiechu dziecka po pierwszym golu, w emocjach rodzica na trybunach, w opowieści o dawnym mistrzu przeczytanej wieczorem w książce.

Godziszka zna go od zawsze. I wie, że dopóki on będzie w klubie, piłka będzie tu czymś więcej niż sportem. Będzie rytmem życia, wspólnym doświadczeniem i opowieścią, która toczy się dalej – z pokolenia na pokolenie. Bo właśnie w tym rytmie – codziennie, konsekwentnie, z sercem – żyje Tomasz Sowa.

Autor: Sebastian Snaczke