Listeners:
Top listeners:
play_arrow
Radio BIELSKO Przeboje non-stop
play_arrow
Radio EXPRESS FM Prawdziwa Lokalna Stacja
play_arrow
Radio DISCO Zawsze w rytmie!
play_arrow
Radio MEGA Mega Przeboje!
play_arrow
Radio NUTA Same dobre nuty!
Sławomir Szymala poznał piłkę z każdej możliwej strony, przez lata stał między słupkami, później próbował swoich sił na ławce trenerskiej, a w międzyczasie wcielał się w rolę arbitra. Porozmawialiśmy o każdym z tych etapów. Nie obyło się bez wielu ciekawych historii i anegdot… Jak wspomina pamiętny mecz Pucharu Polski z Wisłą Kraków? Co sprawiło, że został trenerem? Czemu dyskutował z sędziami? O tym wszystkim przeczytacie w tej rozmowie.
Mikołaj Lorenz (Redakcja Radia BIELSKO): Ostatnio mieliśmy okazję spotkać się podczas jednego z meczów. Zdziwiło mnie, w jakiej roli tam wystąpiłeś. Raczej wszyscy kojarzą cię z rękawicami bramkarskimi, lub z obecnością przy ławce. Tymczasem ty pojawiłeś się na boisku w roli sędziego, jak to się wydarzyło?
Sławomir Szymala: W sędziowanie bawię się tak naprawdę od 20 lat, aczkolwiek miałem bardzo długą przerwę, bodajże 8-letnią. Gdy trenowałem Bestwinę, to nie było po prostu czasu, żeby to połączyć, jeszcze jest przecież rodzina. Dlatego zrobiłem sobie kilkuletnią przerwę i wróciłem teraz od kwietnia. Pesel niestety nie kłamie, a trzeba się ruszać.
M.L: Nie ukrywam, że jest to bardzo ciekawe, zważywszy na fakt, iż zawsze uchodziłeś raczej za osobę, która lubi dyskutować z sędziami.
S.SZ: Tak było (śmiech), nie ukrywam tego. Jeśli chodzi o sędziowanie, to ja zdaję sobie sprawę, że wszyscy popełniają błędy, aczkolwiek ja z sędziami dyskutowałem, bo zdarzają się sędziowie – na szczęście nie często – ale zdarzają się tacy, którzy są po prostu złośliwi. Trafiają się tacy, którzy prowokują zawodników i trenerów po to, żeby za chwilę dać im żółtą kartkę, nie przykładają się i dają zły przykład – to mnie bardzo często denerwuje. Aczkolwiek wiem, że nie jest to lekki kawałek chleba, ponieważ sam mam okazję się w to bawić. Najbardziej irytuję mnie to, że część z tych sędziów nic nigdy nie osiągnęła w piłce, czy to jako trenerzy, czy zawodnicy, a chcą być najmądrzejsi na boisku. {…} Każdy się może pomylić, człowiek nie jest nieomylny, ale samo podejście do tego, to czasami jest katastrofa. Raz czy drugi się zwróci sędziemu uwagę, to on się po prostu mści później, jest złośliwy, prowokuje, a potem daje kartkę i jest zadowolony, bo on wygrał.

M.L: Co sprawiło, że postanowiłeś się spróbować w tej roli?
S. SZ: Ja chciałem po prostu zobaczyć, jak to jest tej drugiej strony, Zacząłem bardzo późno, miałem wtedy 34 lata, więc od początku wiedziałem, że kariery żadnej nie zrobię, ale chciałem sprawdzić, jak to wygląda od tej drugiej strony. Teraz wróciłem po to, żeby się ruszać. Mam problem z graniem ze względu na moje kolano, ale przy sędziowaniu mi to nie przeszkadza. Fajnie, można trochę pobiegać i jest to ciekawe.
M.L: Może wróćmy teraz do tej przygody piłkarskiej. Grałeś dla kilku drużyn, każde miejsce z pewnością miało swój urok, ale który z tych klubów wspominasz najlepiej?
S.SZ: Bezapelacyjnie – Pasjonat Dankowice! Świetne czasy…trzeci poziom rozgrywkowy, to była stara 3. liga, a nie było wtedy Ekstraklasy. My byliśmy jedyną amatorską drużyną w tej lidze. My jako jedyni trenowaliśmy trzy razy w tygodniu, nie mieliśmy zbyt dobrych warunków, ale naprawdę była super atmosfera i świetni ludzie… bezapelacyjnie – Pasjonat Dankowice. {…} W Porąbce również była bardzo dobra atmosfera, nie aż tak dobrze i rodzinnie jak w Dankowicach, ale Porąbkę też bardzo dobrze wspominam. Zresztą Krzysiek Wądrzyk był wtedy moim trenerem, a dzisiaj jesteśmy bardzo dobrymi kumplami, a nawet przyjaciółmi.
M.L: Z Dankowic trafiłeś do Koszarawy, w barwach żywieckiej drużyny miałeś okazję zagrać przeciwko Wiśle Kraków i to w meczu o punkty! Jak wspominasz to starcie pucharowe z ówczesnym mistrzem Polski?
S.SZ: Bardzo fajnie to wspominam, zaczynałem przygodę w piłce jako nastolatek – na poziomie A-Klasy, a będąc po trzydziestce, mogłem zagrać mecz o stawkę z wielokrotnym mistrzem Polski, z takimi nazwiskami jak Majdan, Żurawski, Frankowski i tak dalej – super sprawa! Wiadomo z tego względu, że strzeliłem sobie „swojaka”, to wtedy trochę mnie to kosztowało nerwów, ale dzisiaj zupełnie inaczej do tego podchodzę. {…} Pełna trybuna w Żywcu, ludzie siedzieli na dachach, na drzewach. Wisła była wtedy na topie
M.L: To jak to wyglądało z tym samobójem?
S.SZ: To nie był taki typowy samobój… Marek Zieńczuk dał wrzutkę i taka „świeca” spadała pod poprzeczkę, chciałem ją po prostu przenieść nad bramkę, ale nie trafiłem w nią dłonią, tylko łokciem i sam ją sobie wbiłem do bramki

M.L: Przygoda piłkarska kiedyś się kończy. Po zakończeniu grania zająłeś się trenowaniem. Ta droga od zawsze była w twoich planach?
S.SZ: Nigdy nie planowałem być trenerem, zawsze mówiłem, że będę grać, dopóki zdrowie pozwoli. Miałem 38 lat, gdy skończyłem grać. Postanowiłem zrobić papiery i chciałem zobaczyć, jak to wygląda z trzeciej strony. Granie było, sędziowanie było – brakowało tylko trenowania (śmiech). Po drugie nie da się tak z dnia na dzień wyjść z szatni, zgasić światło i o tym zapomnieć – nie da się! {…} Zacząłem w Czarnych Jaworze, to była A-Klasa. Jak przejąłem ten zespół, to skończyliśmy bodajże na siódmym, czy na ósmym miejscu. Potem poszedłem do Wilamowic – do okręgówki. Przez cały sezon walczyliśmy o utrzymanie i ten cel został osiągnięty. To był sukces, nie było zbyt dobrych warunków, była bardzo wąska kadra – fajna kadra – ale wąska. Nie było łatwo, czasami sam wchodziłem do ataku, bo było nas niestety mało. Takie były realia.
M.L: Później pojawiła się propozycja z Bestwiny… Jak to wyglądało od środka?
S.SZ: Dostałem propozycje z Bestwiny. W tym samym dniu tak naprawdę miałem jeszcze rozmowę w Kobiernicach, ale plan rozwoju drużyny w Bestwinie, był bardziej zachęcający. We wrześniu 2013 roku związałem się z Bestwiną. Po siedmiu latach pracy wywalczyliśmy awans do 4. ligi – to był historyczny wynik. {…} Fajni ludzie, prezes i super atmosfera. Były głosy, że w Bestwinie jest dużo kasy, że ludzie przychodzą tam dla pieniędzy – wcale tak nie było! To działało na zasadzie, że kolega ściągał kolegę i mówił: „stary przyjdź do nas, bo tu jest fajna atmosferka, fajny zespół, trener trochę wariat, ale da się z nim żyć”(śmiech) – w ten sposób zbudowaliśmy bardzo fajną drużynę i po latach udało się awansować do 4. ligi. {…} Niestety ten epizod trwał tylko rok – 4. liga nas przerosła
M.L: Czego tam wtedy zabrało, żeby się utrzymać w tej 4. lidze?
S.SZ: Finanse nie były dużo większe niż w okręgówce. Chcieliśmy poczynić jakieś wzmocnienia, ale nie było nas na te wzmocnienia stać. Pościągaliśmy nawet zawodników z A-Klasy, czy Ligi Okręgowej, którzy chcieli pokazać się na poziomie 4. ligi, więc to nie były typowe wzmocnienia. Zrobiliśmy tyle, na ile nas było stać, ale to było za mało, żeby się utrzymać {…} Spróbowaliśmy, nie udało się – trudno.

M.L: Teraz masz przed sobą nowe wyzwania, jesteś trenerem bramkarzy w Łękawicy. Jak do tego doszło, że tam trafiłeś?
S.SZ: Po Bestwinie miałem półtora roku przerwy, potem jeszcze roczny epizod w Milówce, po którym zrobiłem sobie znowu przerwę, ze względu na dużą ilość obowiązków zawodowych. Później przyszedł moment, że Krzysiek Wądrzyk objął Łękawicę, a my jesteśmy na takich relacjach, że jeździmy razem z naszymi rodzinami na wakacje. Dzwonił, dzwonił, aż wydzwonił, bo przez dwa tygodnie mu odmawiałem {…} i tak się to zaczęło rok temu. Super, że już po roku udało się awansować do 4. ligi.
Autor: Mikołaj Lorenz
Koszarawa Żywiec LKS Bestwina Pasjonat Dankowice Sławomir Szymala
Copyright Radio BIELSKO