Piłka nożna

„Góralu, czy ci nie żal…?” Richard Zajac: „Kilka osób zakończyło mi karierę, a ja przecież nigdy nie powiedziałem, że kończę”

today10.10.2025 12:00

Tło
share close

Naszym drugim rozmówcą w cyklu pt. „Góralu, czy ci nie żal…?” będzie Richard Zajac. Słowacki bramkarz, który przez lata był ostoją defensywy Podbeskidzia Bielsko-Biała. Razem z klubem wywalczył historyczny awans do Ekstraklasy, a w następnych sezonach występował wraz z nim na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Porozmawialiśmy o dawnych czasach, a także o tych obecnych, bowiem Richard przecież wciąż gra w piłkę…

„Wszędzie dookoła góry, bardzo lubię ten klimat”

Mikołaj Lorenz (Redakcja Radia BIELSKO): Zacznijmy od początku… Dlaczego został Pan bramkarzem? Zazwyczaj dzieci chcą strzelać bramki, a nie stać między słupkami. Jak rozpoczęła się ta przygoda?

Richard Zajac: Ja już to opowiadałem kilka razy i myślę, że ta wersja, którą opowiadam, jest cały czas ta sama, więc nie powiem nic nowego (śmiech). To się wzięło z tego, że mieszkałem na wiosce i jako nieliczny z miejscowych dzieciaków miałem piłkę, więc musieli mnie zabierać na boisko. Zazwyczaj grałem ze starszymi, no to oni zawsze mówili: „ty idź na bramkę”. Tak właśnie wylądowałem na tej pozycji.

ML: Ale od początku Pan wiedział, że to jest „to”? Dużo czasu musiało upłynąć, zanim się Pan polubił z tą bramką?

RZ: Na pewno to nie była dla mnie kara i od razu było można zauważyć, że coś może z tego być…

ML: Dużą część swojej kariery spędził Pan na Słowacji, były liczne sukcesy, pojawiło się nawet powołanie do kadry, a potem zdecydował się Pan na transfer do Podbeskidzia. Skąd taka decyzja? Jak wyglądały kulisy tego transferu?

RZ: Sytuacja była taka, że musiałem się pożegnać z moim dotychczasowym klubem – Dubnicą. Klub miał problemy finansowe i trzeba było się szybko stamtąd zwinąć i że tak powiem, rozrzuciłem siatkę, żeby mi szukali nowego klubu. Przez pewnych ludzi udało się dotrzeć właśnie tutaj – do Podbeskidzia. Decyzja zapadła bardzo szybko, to była kwestia kilku dni. Bielsko jest bardzo podobne do miast, w których wcześniej mieszkałem. Żylina i Bańska Bystrzyca wyglądają bardzo podobnie, wszędzie dookoła góry, bardzo lubię ten klimat.

ML: Pierwszy sezon w Podbeskidziu, to była walka o utrzymanie w 1. Lidze, sukcesy przyszły dopiero później…

RZ: No tak, tam się skończyło w ten sposób, że utrzymaliśmy się dopiero w ostatniej kolejce na Flocie Świnoujście, jeśli dobrze pamiętam… Początek był ciężki, ale się udało i następny sezon, to już była droga do sukcesu…

Richard Zajac
fot: Krzysztof Dzierżawa

Pod ratuszem była ogromna feta…Super wspomnienia

ML: No właśnie, udało się wywalczyć ten historyczny awans do Ekstraklasy, pytałem ostatnio o to samo Bartłomieja Koniecznego, ale nie mogę nie zapytać również Pana. Jak Pan wspomina ten czas? Jak wyglądało świętowanie tego sukcesu? 

RZ: Bardzo fajnie jest sobie teraz przypomnieć, że byłem w środku tego wszystkiego, co się wydarzyło. Przeżyłem bardzo fajne chwile, zresztą nie tylko w tym sezonie, ale wiadomo, że jak się robi awans, to te przeżycia są jeszcze większe. To była świetna drużyna, odpowiednio poukładana przez trenera Roberta Kasperczyka i świetnie się to wszystko zazębiło. A co do świętowania… To pamiętam ten przejazd otwartym autokarem przez miasto. Pod ratuszem była ogromna feta… Super wspomnienia.

ML: A wy naprawdę w środku byliście tak zżyci ze sobą, jak się mówi. Ostatnio Bartłomiej Konieczny powiedział, że Podbeskidzie było jak rodzina. Zgodzi się Pan z tym?

RZ: Myślę, że jest w tym sporo prawdy. Bez odpowiedniej harmonii w drużynie nie da się zrobić sukcesu. Wiem to z własnego doświadczenia, przecież całe życie gram w piłkę, byłem w różnych szatniach… Raz to wygląda lepiej, raz gorzej. Wiadomo, że nigdy nie będzie takiej ekipy, że wszyscy będą się w pełni rozumieć, ale jak większość składu idzie w tym samym kierunku, to jest już pierwszy krok do sukcesu. Tutaj właśnie tak było, od samego początku bardzo dobrze się tu czułem, a ten sezon, w którym zdobyliśmy awans, był tego najlepszym dowodem.

ML: Z kim z tamtej drużyny trzymał się Pan najbliżej? 

RZ: Na początku na pewno to był Juraj Dancik, gdy przyszedłem do klubu to bardzo mi pomagał. Muszę wspomnieć o Bartku Konieczny, Sylwku Patejuku… tak naprawdę mógłbym wymienić wszystkich. Tak jak mówiłem wcześniej, to była świetna ekipa. Wszystkich miło wspominam, jak się gdzieś spotkamy, to zawsze to są miłe momenty, choć teraz już nie widujemy się zbyt często. {…} Ostatnio na kursie trenerskim spotkałem na przykład Łukasza Ganowicza – on też grał z nami w tych czasach.

Richard Zajac
fot: Krzysztof Dzierżawa

Sam się zastanawiam, jakim cudem to nie wpadło

ML: Przenieśmy się teraz do nieco późniejszych lat. Chciałbym Pana zapytać o sezon 2013/14. Był Pan wtedy nominowany do nagrody najlepszego bramkarza w Ekstraklasie. Czy to był najlepszy sezon w Podbeskidziu? 

RZ: No na pewno to był jeden z lepszych, ale równie dobry był, chociażby ten sezon z awansem do Ekstraklasy. Wtedy też dołożyłem swoją cegiełkę do tego sukcesu, było tam kilka dobrych meczów w moim wykonaniu. Także ciężko to zmierzyć, ale na pewno ten sezon 2013/14 był bardzo udany w moim wykonaniu.

ML: Ma Pan taką jedną swoją interwencję, która szczególnie utkwiła w głowie? Taką, że do dziś się Pan zastanawia, „jak to obroniłem”?

RZ: Jeśli mam się trzymać tego hasła – „jak to obroniłem”? To taka sytuacja miała miejsce na Legii Warszawa… Już nie pamiętam, który to był sezon, ale pamiętam, że była 80. minuta i wtedy wykonałem taką interwencję, że sam się zastanawiam, jakim cudem to nie wpadło. Dodatkowo to był jeszcze moment, w którym prowadziliśmy 0:1 na trudnym terenie. Potem w końcówce niestety zdążyli nam jeszcze strzelić trzy bramki i przegraliśmy ten mecz, ale ta interwencja z tego spotkania została w mojej pamięci. Pamiętam także to spotkanie z Sandecją, po którym awansowaliśmy do Ekstraklasy. Obroniłem wtedy rzut karny w 2. minucie – to wspomnienie też zostanie ze mną na długo. Miałem również kilka interwencji na Lechu… Na Wiśle też zawsze grałem dobre mecze, w ogóle to jest chyba mój ulubiony stadion w Polsce. Zagrałem tam cztery mecze i cztery razy zachowałem czyste konto (śmiech). 

ML: No tak… rozegrał Pan dla Górali wiele spotkań, było sporo sukcesów, ale wszystko, co piękne kiedyś się kończy. Końcówkę tej przygody w Podbeskidziu spędził Pan już na ławce. To było dla Pana trudne?

RZ: Wszystko się kiedyś musi skończyć, najpierw człowiek gra wszystko, ale coś się zmienia – decyzja trenera. Na bramce może stać tylko jeden, to zawsze jest problem, dla tego drugiego, który musi siedzieć na ławce. Tak się to potoczyło, że straciłem to miejsce w bramce, co niekoniecznie było dobrą decyzją – jak czas pokazał. Wiem, że to nie była dobra decyzja i tyle…

Richard Zajac
fot: Krzysztof Dzierżawa

Nigdy nie powiedziałem, że kończę karierę

ML: Później ta zawodowa kariera się zakończyło. Jak to wyglądało?

RZ: Wiadome było, że kiedyś to nastąpi. Ja czułem się jeszcze na siłach, żeby dalej bronić, ale powiedziano mi, że klub podjął inną decyzję. Dostałem propozycję  i musiałem się szybko zdecydować – czy zostaję jako trener bramkarzy, czy po prostu opuszczam klub. Wiedziałem, że w bramce już nie będzie dla mnie miejsca. Po przemyśleniach zdecydowałem się, że spróbuję jako trener i poszedłem tą drogą. Zdawałem sobie też sprawę, że nie da się tego połączyć z graniem, więc automatycznie nastąpiło zakończenie mojej kariery, ale ja nigdy oficjalnie nie powiedziałem, że ją kończę!

ML: No tak, przecież Pan ciągle gra w piłkę. Były Wilkowice, teraz Iskra Rybarzowice. Co sprawia, że Panu się jeszcze chce?

RZ: No właśnie o tym mówię, że już kilka osób zakończyło mi karierę, a ja przecież nikomu nie powiedziałem, że skończyłem. Całe życie jestem przyzwyczajony do treningów, do grania i to się u mnie nigdy nie zmieni, chyba że już naprawdę nie będę mógł się ruszać. Na razie czuję się bardzo dobrze. W Wilkowicach przeżyłem piękny okres z sukcesami. Podobnie jak w przypadku Podbeskidzia, udało mi się wywalczyć awans na najwyższy poziom rozgrywkowy w historii klubu. Teraz Iskra Rybarzowice i mam nadzieję, że będziemy podążać podobną drogą. Piłka nożna mnie po prostu cieszy, bronienie mnie cieszy. Widzę, że pomagam drużynie – o to przecież chodzi. Jak będę czuł, że nie pomagam, to wtedy się to zakończy.

ML: Muszę również zapytać o jednego z Pana synów. Sebastian poszedł tą samą drogą co Pan i również został bramkarzem. Jaki jest jego potencjał? Gdyby miał Pan porównać swoje umiejętności w jego wieku, to kto byłby lepszy?

RZ: Powiem tak, na pewno Sebastian ma predyspozycję do tego, żeby być bardzo dobrym bramkarzem. On miał treningi bramkarskie ze mną od małego i jeszcze trenował w klubie. Czyli jest do przodu o 10 lat, bo kiedyś nie było czegoś takiego, jak trening bramkarski. Ja miałem pierwsze zajęcia typowo bramkarskie gdy miałem 16 lat. Dzisiaj to jest niewyobrażalne, teraz już pięciolatki czasami trenują jako bramkarze. A jeśli chodzi o niego, to mam nadzieję, ale jestem również o tym przekonany, że on osiągnie więcej ode mnie. Porównując moje umiejętności gdy byłem w jego wieku, to tak jak już powiedziałem, na pewno jest lepszym bramkarzem, bo od tych czasów jak ja miałem 18 lat, to się dużo zmieniło. Kiedyś było można złapać piłkę od swojego zawodnika. Dlatego on gra dużo lepiej nogami niż ja, bo dzisiaj tak jest, że bramkarz, który nie umie grać nogami, na pewno nie pogra na najwyższym poziomie. Jestem bardzo ciekawy i czekam, żeby zobaczyć, jak będzie się rozwijał. Jest na dobrej drodze, trenuje w Sparcie Praga i jest spora szansa, że coś z tego będzie, bardzo w niego wierzę.

ML: Nazwisko już ma więc nic, tylko się rozwijać…

RZ: (śmiech) No tylko to nazwisko na pewno w Sparcie mu nie pomoże. Tutaj w Bielsku, w Polsce, na Słowacji może tak, ale w Czechach nieszczególnie. W Sparcie to o mojej karierze pewnie nic nie wiedzą…

ML: Na koniec chciałbym Pana zapytać, o jedno wspomnienie z czasów gry dla Górali. Co z tych wszystkich lat najbardziej zapadło Panu w pamięć?

RZ: Ciężko tak wymienić jedną rzecz, ale myślę, że bardzo fajne jest to, w jaki sposób jestem postrzegany przez ludzi, bo to funkcjonuje do teraz. Tyle lat już nie gram, a często mi się zdarza, spotykając ludzi na mieście, że jeszcze o mnie pamiętają, że mnie poznają, czasami chcą zrobić zdjęcie. To jest dla mnie bardzo miłe i dużo dla mnie znaczy. Cieszę się, że zostałem zapamiętany przez kibiców.

Jeśli jeszcze nie czytaliście poprzedniej rozmowy z Bartłomiejem Koniecznym to szybko musicie to nadrobić!

Część pierwsza: Góralu, czy ci nie żal…?” Bartłomiej Konieczny: „To było coś więcej niż drużyna”

Część druga: Góralu, czy ci nie żal…?” Bartłomiej Konieczny: „Czasami było mi wstyd chodzić na zakupy, jak przegraliśmy mecz

 

Autor: Mikołaj Lorenz