powiat bielski

Absurd w szpitalu dziecięcym

today03.03.2023 15:30

Tło
share close

Tak określa sytuację nasza słuchaczka, która w ostatnim czasie woziła swoje dzieci na rehabilitację w dziecięcym oddziale Beskidzkiego Zespołu Leczniczo-Rehabilitacyjnego Szpitala Opieki Długoterminowej w Jaworzu. Dlaczego?

Budynek oddziału, o którym mowa stoi na wzniesieniu, kilkaset metrów od ulicy Wapienickiej. Prowadzi do niego stara, wysłużona droga wyłożona trylinką. Można ją sobie skrócić wdrapując się po ceglanych, równie wysłużonych schodach. 

– Chciałam zwrócić Państwa uwagę na skandaliczne traktowanie małych pacjentów i ich rodziców oraz opiekunów przez ten szpital – tak zaczyna się e-mail, który słuchaczka wysłała do Radia Bielsko.

– Jedyną drogę dojazdową oznakowano zakazem wstępu z powodu wycinki drzew. Zakaz dotyczy zarówno pojazdów jak i pieszych, więc tak naprawdę jeśli nie posiada się nadprzyrodzonych umiejętności latania lub teleportacji nie ma możliwości legalnego dotarcia na zabiegi z chorymi, małymi dziećmi – opisuje dalej.  

Zdaniem słuchaczki jest to powód, dla którego rodzice muszą albo zrezygnować z długo wyczekiwanego turnusu rehabilitacyjnego albo brnąć pod górę, w błocie, pomiędzy połamanymi gałęziami i ciężkim sprzętem budowlanym, z dzieckiem – albo dziećmi – na ręku i ich wyprawką do budynku, w którym odbywa się rehabilitacja. 

– Ten absurd nie trwa dzień czy dwa tylko już jakiś czas, a sytuacja tylko się pogarsza. Dodam jeszcze, że kolejnym absurdem jest, że o godzinie 14.00 na budowie nie ma nikogo, żeby przypadkiem nie skończyć za szybko, bo przecież warunki sprzyjają przeciąganiu prac. Bo choć w fabrykach, sklepach, szkołach i innych miejscach pracy można pracować na kilka zmian, to niestety w budownictwie jest to niemożliwe – denerwuje się kobieta. 

– Cała droga oznacza manewrowanie na placu budowy. Transportując dzieci do szpitala jesteśmy ciągle mijani przez różnego rodzaju samochody budowlane: ciężarówki, koparki, wywrotki. Ciągle coś tam się dzieje, ktoś ścina drzewo, gdzieś spadają gałęzie. Dopóki coś złego się nie stanie – będzie dobrze. Ale jak się stanie – będzie za późno. Na dobrą sprawę nie ma tam żadnego zabezpieczenia, jest tylko postawiony zakaz wjazdu i poruszania się. Chcąc dostać się do szpitala jesteśmy zmuszeni go złamać – to już słowa, które usłyszeliśmy w bezpośredniej rozmowie. Posłuchaj


Naszą słuchaczkę martwi niebezpieczeństwo na jakie narażają małych pacjentów i ich rodziców toczące się prace. Tymczasem Marek Koch, dyrektor Beskidzkiego Zespołu Leczniczo-Rehabilitacyjnego mówi, że inwestycja była konieczna właśnie ze względu na… bezpieczeństwo. Posłuchaj

Ze strony internetowej placówki dowiadujemy się, że jest to dostosowanie drogi pożarowej do obecnych przepisów, połączone z częściowym poszerzeniem i zmianą przebiegu. W ramach inwestycji mają też powstać m.in. nowe ciągi piesze ze schodami, drogi manewrowe oraz parkingi dla pojazdów osobowych i wozów straży pożarnej.

 
Jak przekazał nam dyrektor, całkowity zakaz wstępu obowiązywał kilka dni, na czas wycinki drzew. Obecnie, kiedy warunki na placu budowy na to pozwalają – i jest możliwość bezpiecznego przejazdu – ruch jest wpuszczany pod szpitalny budynek wahadłowo. Dbają o to służby szpitala i wykonawcy. 

Jak mówi dyrektor, nie ma innych opcji, aby ułatwić życie korzystającym z usług placówki. Inwestycja ma się zakończyć w listopadzie tego roku i obecny stan trzeba przetrwać, aby potem mogło być lepiej. 

Pacjentów czeka jeszcze jedno kilkudniowe i całkowite zamknięcie drogi dojazdowej, związane z modernizacją przepustu. 

Koniec inwestycji planowany jest na listopad tego roku.

 

Napisane przez: Beata Stekla