Przez 11 lat dokarmiała koty wolno żyjące i po prostu podrzucane przez ludzi na Hrobaczą Łąkę. Pani Beata czyli „dzielnicowa od kotów”.
Ponad dekadę temu, wędrując Beskidami zauważyła w okolicach schroniska na Hrobaczej Łące koty… Dokładnie było tam siedem dorosłych osobników, jak podkreśla pani Beata, „w tragicznym stanie” oraz jedenaście kociąt. Przebywały w szopach lub używając eleganckiej nazwy: budynkach gospodarczych w sąsiedztwie schroniska, ale do prowadzących placówkę nie należały.
Z tych maluszków przeżyły tylko trzy, które później dzięki bielszczance, zostały wyadoptowane. Siódemka dorosłych kotów wolno żyjących, już wykastrowanych, wróciła natomiast do swojego środowiska.
Teraz należało jednak pomóc im przetrwać. Pani Beata, ze względu na swój pełen troski stosunek do zwierząt, nazywana przez przyjaciół „dzielnicową od kotów”, postanowiła o to zadbać. Przez ponad 10 lat, systematycznie wychodziła na Hrobaczą Łąkę z plecakiem, w którym niosła wodę i karmę dla tych zwierząt.
– Odbywałam te spacery bez względu na wiatr, śnieg czy deszcz – podkreśla. Gdy było dużo śniegu, karmę wwoziła na saniach, latem ciągnęła również zapełniony wózek na zakupy.
Koty odwiedzała także czasie w pandemii, gdy zamknięty był las – wtedy potrzebna była zgoda Nadleśnictwa Anrychów. O zwierzętach nie zapomniała gdy schronisko było kilka lat zamknięte z powodu braku gospodarza i wtedy kiedy spłonęło…
Posłuchaj
W pewnym momencie okazało się jednak, że na ową karmę miały ochotę nie tylko koty, ale i lisy! Pani Beata znalazła jednak patent, który skutecznie zniechęcił drapieżniki do częstowania się przynoszonym z takim wysiłkiem pożywieniem. A był to patent ciężki i śmierdzący! Jego dostawę zapewnił adoptowany pies. Chodziło o odchody…
–
Dawcą była Aria (wilczyca), a pośrednikiem koleżanka Natasza. Zaopatrywała mnie w te akcesoria, które skutecznie pomogły odstraszyć lisy – śmieje się pani Beata.
Posłuchaj
Bielszczanka myślała o tym, by koty z Hrobaczej Łąki zabrać, ale kiedy tylko była bliska podjęcia takiej decyzji, na górze pojawiały się nowe czworonogi… W jaki sposób? Pani Beata twierdzi, że musiały zostać wyniesione w góry przez człowieka. – Nie wydaje mi się, by wiekowy, schorowany kot mógł sam trafić do szopy pod schroniskiem na wysokość 828 metrów nad poziomem morza – argumentuje.
W końcu, tuż przed nadejściem tej zimy, pani Beata wraz z Sabiną ze stowarzyszenia „Dla Braci Mniejszych” wszystkie kociaki, które żyły na Hrobaczej Łące, wyłapała. Zapewniła im opiekę weterynaryjną, a na koniec dzięki stowarzyszeniu udało się im wszystkim znaleźć domy!
Pamiętajcie, że las jest domem dla zwierząt dzikich, a nie domowych przytulasów, do których bez wątpienia należą koty. W lesie kot bez opieki człowieka nie przeżyje – podkreśla miłośniczka tych zwierząt.