Listeners:
Top listeners:
play_arrow
Radio BIELSKO Przeboje non-stop
play_arrow
Radio EXPRESS FM Prawdziwa Lokalna Stacja
play_arrow
Radio DISCO Zawsze w rytmie!
play_arrow
Radio MEGA Mega Przeboje!
play_arrow
Radio NUTA Same dobre nuty!
Dwa tygodnie temu ukazała się pierwsza część rozmowy z Dariuszem Kołodziejem, w niej skupiliśmy się przede wszystkim na wspomnieniach z okresu jego gry w piłkę. Dziś nadszedł czas, aby skupić się również na tym, co robi aktualnie, choć historii z dawnych lat też nie zabraknie… Dowiecie się między innymi, któremu szkoleniowcowi zawdzięcza najwięcej oraz kto namówił go na kurs trenerski…
Pierwsza część rozmowy z Dariuszem Kołodziejem: „Góralu, czy ci nie żal…?” Dariusz Kołodziej: „Siłę uderzenia miałem od dziecka – po prostu to było”
Mikołaj Lorenz (Radio BIELSKO): W trakcie swojej gry w Podbeskidziu miał Pan okazję współpracować z wieloma szkoleniowcami. Jedni w klubie byli krócej, inni dłużej. Komu zawdzięcza Pan najwięcej?
Dariusz Kołodziej: Swoją przygodę zacząłem z trenerem Janem Żurkiem, ale on był bardzo krótko – chyba tylko trzy mecze. Następny był Włodzimierz Małowiejski – on też nie był za długo… Później zespół przejął trener Krzysztof Tochel. W Bielsku spędził chyba półtora roku, a po nim przyszedł trener Marcin Brosz. I myślę, że to jest szkoleniowiec, przy którym najbardziej się rozwinąłem jako piłkarz. Gdybym miał wskazać trenera, który odbił największe piętno na mojej karierze, to on z pewnością byłby w czołówce. {…} Potem Podbeskidzie przejął Robert Kasperczyk. Z trenerem znaliśmy się już wcześniej, bo prowadził mnie jeszcze w grupach młodzieżowych Hutnika Kraków. {…} To właśnie z nim zrobiliśmy awans do Ekstraklasy. Po nim na chwilę przejął nas Marcin Sasal, a następnie Dariusz Kubicki… On nie był długo, ale tego okresu przygotowawczego nie zapomnę nigdy… To był chyba najcięższy okres przygotowawczy, jaki przeżyłem, ale dobrze to wyszło, bo później mieliśmy „wiosnę cudu” i utrzymaliśmy się w Ekstraklasie… Trener Czesław Michniewicz przejął zespół i zdołał nas utrzymać w Ekstraklasie, choć sytuacja wydawała się beznadziejna. To był bardzo trudny okres – każdy mecz graliśmy z nożem na gardle. Mentalnie to było ogromne obciążenie, ale finał był wspaniały. To utrzymanie w ostatniej kolejce sezonu jest jednym z tych momentów, które pamięta się przez całe życie. Po odejściu trenera Michniewicza przyszedł trener Leszek Ojrzyński. To również był dla mnie dobry czas pod względem piłkarskim – uważam, że wtedy zrobiłem duży krok do przodu. Nie grałem regularnie od początku – raczej wchodziłem z ławki, ale mimo to wspominam ten okres bardzo pozytywnie. Za trenera Ojrzyńskiego mieliśmy świetny zespół – wielu zawodników z dużymi umiejętnościami, potrafiących grać naprawdę dobrą piłkę. Myślę, że wtedy Podbeskidzie prezentowało się bardzo dobrze, a zajęte przez nas dziesiąte miejsce w Ekstraklasie było najlepszym wynikiem w historii klubu.

ML: Mimo tego sukcesu trener Ojrzyński pożegnał się z posadą i gdy nastąpił podział tabeli na dwie grupy, to waszym szkoleniowcem został ponownie Dariusz Kubicki…
DK: Tak, tak. To był najlepszy czas dla Podbeskidzia. Dotarliśmy też wtedy drugi raz w historii do półfinału Pucharu Polski. {…} Potem ponownie przejął nas Dariusz Kubicki i dokończył z nami sezon. To był ten czas kiedy Bartek Konieczny strzelił tę bramkę z Łęczną. Potem w następnym sezonie przyszedł trener Robert Podoliński… i wiemy, jak historia się niestety zakończyła. Po spadku z Ekstraklasy miałem okazję pracować jeszcze z Dariuszem Dźwigałą oraz z Janem Kocjanem… I na tym mój licznik trenerów się zatrzymał (śmiech), bo stwierdziłem, że po prostu będę kończył swoją karierę.
ML: No właśnie… Decyzję o zakończeniu kariery podjął Pan w grudniu 2016. Pół roku nie grał Pan w piłkę, a potem w czerwcu wyciągnęli Pana na ostatnią kolejkę sezonu z MKS-em Kluczbork, aby pożegnać się z kibicami. Jak do tego doszło?
DK: Kontrakt z klubem miałem do czerwca, ale różne okoliczności sprawiły, że już w grudniu podjąłem decyzję o zakończeniu gry. Czułem, że mam już dość, że potrzebuję spokoju. Byłem po prostu psychicznie zmęczony i uznałem, że to odpowiedni moment. W tamtym czasie prezesem klubu był Tomasz Mikołajko. Gdy poinformowałem go o swojej decyzji, podszedł do tego ze zrozumieniem i zaproponował, żebym do końca kontraktu, czyli do czerwca, pozostał w klubie – ale w innej roli. Zgodziłem się i właściwie od razu zostałem przeniesiony do działu administracji. Trafiłem do biura, gdzie koordynowałem projekt „Przedszkolaki Podbeskidzia”, który wtedy dopiero się rozwijał. Byłem więc codziennie w klubie, a że zbliżał się koniec sezonu, pojawił się pomysł, by zorganizować mecz pożegnalny – zarówno dla mnie, jak i dla Marka Sokołowskiego, który również kończył karierę. Porozmawiałem z trenerem, który nie miał nic przeciwko. Mecz nie decydował już o niczym, więc klub wyraził zgodę. To była dla mnie bardzo ważna, symboliczna chwila. Cieszę się, że mogłem jeszcze raz wyjść na boisko, zagrać kilka minut i pożegnać się z kibicami po tylu latach spędzonych w Podbeskidziu. To naprawdę piękne wspomnienie.
ML: Później zaczął się Pan realizować jako trener. Pojawiła się także praca przy Akademii Podbeskidzia. To zawsze był Pana plan na „życie po życiu”?
DK: Zawsze się z tego śmieję, bo życie bywa naprawdę przewrotne. Nigdy w życiu nie chciałem być trenerem. {…} Mój serdeczny przyjaciel – Dariusz Łatka, z którym grałem jeszcze w Hutniku Kraków – tam właściwie zaczęła się nasza znajomość – po latach znów spotkał się ze mną w Podbeskidziu. Pamiętam, że to właśnie on mnie namawiał: „Kołek, chodź, zróbmy razem kurs trenerski, przydadzą się papiery”. A ja mu wtedy odpowiadałem: „Daj spokój, ja nie chcę być trenerem”. On się jednak nie poddawał – mówił, że samemu będzie mu smutno jeździć, więc w końcu pomyślałem: „Dobra, spróbuję. Papier zawsze się może przydać”. {…} I tak pojechaliśmy razem najpierw na jeden kurs, potem na drugi. {…} Potem doszło do sytuacji, że PZPN zmienił system licencji trenerskich. Kiedyś były licencje krajowe – PZPN A i B – oraz licencje UEFA. Później jednak zdecydowano, że wszystkie mają być zgodne ze standardami UEFA. Ja miałem licencję PZPN, więc musiałem zrobić kurs wyrównawczy, żeby jej nie stracić. Zapisałem się więc na kurs organizowany przez PZPN w Śląskim Związku Piłki Nożnej. I powiem szczerze – wtedy coś się zmieniło. Zacząłem patrzeć na zawód trenera zupełnie inaczej. Podejście wykładowców, atmosfera, sposób prowadzenia zajęć – wszystko było inne niż wcześniej. I to był moment, który można nazwać punktem zwrotnym. Pomyślałem: „Kurde, to jest fajne. Praca trenera naprawdę może dawać satysfakcję”. Od tamtej chwili zacząłem się w to coraz bardziej angażować. W międzyczasie niestety projekt „Przedszkolaki Podbeskidzia”, którym się zajmowałem, został zamknięty. Po zmianach w klubie i po odejściu prezesa mój kontrakt również dobiegł końca. Bardzo żałuję, że ten program nie został utrzymany, bo uważam, że był świetny. Dziś, z perspektywy funkcji, którą pełnię, nie ukrywam, że pomysł jego reaktywacji jest mi bardzo bliski – to była naprawdę fajna rzecz.

ML: Ta licencja bez wątpienia się przydała… Był nawet moment, gdy tymczasowo objął Pan stery w Podbeskidziu…
DK: W czasie, gdy pracowałem w akademii i przy drugim zespole. Otrzymałem propozycję od trenera Roberta Kasperczyka, który wtedy po raz drugi prowadził drużynę w Ekstraklasie, by dołączyć do jego sztabu szkoleniowego. To był dla mnie bardzo intensywny okres — pracy przy pierwszym zespole było już naprawdę dużo, a jednoczesne łączenie tego z obowiązkami w drugim zespole stanowiło duże wyzwanie. Mimo wszystko był to czas, w którym niezwykle się rozwinąłem jako trener. To był dla mnie naprawdę dobry etap. Następnie, po odejściu trenera Mirosława Smyły, zostałem tymczasowo pierwszym trenerem — tylko na jeden mecz. Już wtedy wiedzieliśmy, że jest to rozwiązanie przejściowe i nie zakładano możliwości, bym objął to stanowisko na stałe. Szkoda, że tamto spotkanie przegraliśmy 0:1 z bardzo rozpędzonym wówczas Ruchem Chorzów, który później awansował do Ekstraklasy. Zagraliśmy dobre spotkanie, wyrównane, ale jeden błąd przesądził o wyniku. Tak to już bywa w piłce. Ogromnym krokiem w mojej karierze była natomiast praca w reprezentacji Polski z chłopakami od U15 do U17. Spędziłem tam trzy lata i w tym czasie osiągnęliśmy jeden z największych sukcesów w ostatnich latach polskiej piłki młodzieżowej — awans na Mistrzostwa Europy, miejsce w strefie medalowej oraz wyjazd na Mistrzostwa Świata. To było dla mnie niezwykle cenne doświadczenie i ogromne przeżycie, które bardzo mnie rozwinęło jako trenera. W ubiegłym roku wróciłem do pracy w klubie, dołączyłem do sztabu trenera Krzysztofa Brede, a równocześnie działałem w akademii — najpierw jako koordynator, a od stycznia już jako dyrektor akademii. Nie ukrywam, że moja praca stricte trenerska zaczęła schodzić na dalszy plan. W czerwcu podjąłem decyzję, że nie będę już częścią sztabu pierwszej drużyny i całkowicie poświęcę się pracy w akademii. Dziś funkcjonuję na tym stanowisku i, szczerze mówiąc, sam jestem zaskoczony tym, że nie czuję silnej potrzeby powrotu na boisko. Pracy w akademii jest tak wiele, że całkowicie mnie pochłania. Na ten moment nie brakuje mi bezpośredniego kontaktu z boiskiem — może w przyszłości to się zmieni, ale teraz czuję się dobrze w miejscu, w którym jestem, i właśnie tutaj widzę siebie w najbliższym czasie…
Jeśli jeszcze nie czytaliście poprzednich części naszych wywiadów z cyklu „Góralu, czy ci nie żal…?”, to szybko nadróbcie zaległości…
Bartłomiej Konieczny (część pierwsza): „Góralu, czy ci nie żal…?” Bartłomiej Konieczny: „To było coś więcej niż drużyna”
Bartłomiej Konieczny (część druga): „Góralu, czy ci nie żal…?” Bartłomiej Konieczny: „Czasami było mi wstyd chodzić na zakupy, jak przegraliśmy mecz”
Richard Zajac: „Góralu, czy ci nie żal…?” Richard Zajac: „Kilka osób zakończyło mi karierę, a ja przecież nigdy nie powiedziałem, że kończę”
Autor: Mikołaj Lorenz
today07.11.2025, 11:40 6
Copyright Radio BIELSKO