Rozmowa z Beatą Sadowską, wolontariuszem Fundacji Aktywności Społecznej Złote Łany w B-B

Co spowodowało, że została pani wolontariuszem?

Gdy byłam na drugim roku studiów, przez przypadek trafiłam na organizowaną przez Fundację wielkanocną zbiórkę żywności, w której udział brała moja koleżanka, wolontariuszka akcyjna, czyli pomagająca w podobnych akcjach. Potem z czystej ciekawości, bez zobowiązań, poszłam z inną koleżanką do prezes Fundacji, Joanny Edelman, by dowiedzieć się więcej o innych formach wolontariatu. Po kilku spotkaniach, rozmowach, instruktażach, dostałyśmy pod opiekę 82-letnią panią Mirę.

 

Na czym miała polegać opieka?

Z podopieczną spędzałam dwie godziny tygodniowo i nie ukrywam, że po pierwszym miesiącu chciałam odejść. Nasze relacje nie były dobre, trudno nam było nawiązać kontakt. Konieczna była pomoc pani prezes i krótka przerwa w wizytach. Potem wszystko zaczęło się układać. Wspólne rozmowy, spacery. Poszłyśmy na Zamek Sułkowskich, do lodziarni i do tej pory jesteśmy razem. Osiągnęłam też ważny cel, istotny dla wolontariatu, pani Mira stała się bardziej samodzielna. Choć ma już 87 lat i gdy zaczynałyśmy była tak schorowana, że „zaliczyłyśmy” niemal wszystkie szpitale, nie tylko w Bielsku, a lekarze nie dawali wielkich szans na poprawę.

 

Podobno wolontariat to nie tylko dawanie, ale i branie.

Oczywiście. To układ niezwykle korzystny dla obu stron. Podopiecznego i wolontariusza. Ja, dzięki mojej pani Mirze, czuję się wyjątkowa. Wiem, że mój wolny czas jest konstruktywnie wykorzystany, że robię coś fajnego i że pomagam. W zamian dostaję ogromną wdzięczność, mogę być za kogoś odpowiedzialna. Nauczyłam się też wielu rzeczy. Choćby budowania relacji, asertywności, tolerancji na inność, cierpliwości., kontrolowania swoich zachowań. Przekonałam się, że to bardzo pomaga mi w pracy. Jestem agentem nieruchomości i głównie empatia oraz cierpliwość, których nauczyłam się jako wolontariusz, bardzo mi się przydają.

 

Czy Fundacja wspiera panią w trudnych chwilach?

Bez tego wsparcia skończyłabym z wolontariatem po kilku spotkaniach. Na szczęście nigdy nie byłam sama. Nie tylko w trudnych chwilach. To kwestia systematycznych, specjalistycznych szkoleń. Z komunikacji, pracy z osobami starszymi, niepełnosprawnymi, udzielania pierwszej pomocy. Każde z tych szkoleń bardzo mi pomogło. Dzięki wiedzy o opiece nad osobami starszymi, inaczej podchodzę do sytuacji, z którymi się spotykam. Daję dużo, ale dużo też dostaję.

 

Nadal się pani uczy, jednocześnie pracuje. Kiedy znajduje pani czas na spotkania z podopieczną?

Z panią Mirą spotykamy się w niedziele. W tygodniu nie mam czasu, bo rzeczywiście jestem mocno zajęta. Skończyłam socjologię i ekonomię, teraz jestem na studiach podyplomowych. Pracuję intensywnie. Dlatego nie przekonują mnie twierdzenia, że ktoś nie ma czasu na wolontariat. Czas zawsze można znaleźć. Trzeba tylko mieć chęć, by pomagać.

 

Pani już wie, że warto.

Nigdy się tego nie spodziewałam, ale złapałam bakcyla. Tak ogromnego, że nigdy chyba z wolontariatem nie skończę. Staram się pomagać i przekonywać nowych ludzi, którzy dopiero zaczynają pomagać innym. Sama doskonale wiem, że na początku jest bardzo trudno. Mając takie doświadczenia, łatwiej mi doradzać. Nikomu nie mówię jednak, że w wolontariacie wszystko jest różowe. Zdarza się, że podopieczny jest trudny. Nie można wtedy po prostu odejść, trzeba rozmawiać, wyjaśnić sobie sytuację. To w większości przypadków pomaga. Jestem jednak zwolenniczką systematycznego wchodzenia w wolontariat. Najpierw ten akcyjny, choćby związany ze zbiórkami żywności, potem bezpośredni.

 

Pani przypadek świadczy jednak, że w wolontariat wejść można również „z biegu”.

To prawda. Byłam na studiach, miałam czas, chciałam spróbować czegoś nowego. Spodobało mi się i tak zostało. Koleżanka, z którą razem zaczynałyśmy, też dalej działa aktywnie jako wolontariuszka. Choć mamy momenty trudne, potrafimy się uspokoić i pomagać dalej. Pani Mira to dziś bardzo bliska mi osoba. Ma dla mnie drobne upominki, które wykonuje samodzielnie, pamięta o moich urodzinach i imieninach, trzyma za mnie kciuki podczas egzaminów, wie kiedy mam sesję. Jest wspaniała. Zyskałam kochającą mnie osobę. Potrafimy nie tylko razem miło spędzać czas, ale i razem się cieszyć. Z drobiazgów, bo to one są cenne. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślę, że nigdy nie wycofam się z wolontariatu. Dla wielu starszych, schorowanych osób wolontariusz jest oknem na świat, są od niego niemal uzależnieni. Ale relacja jest zawsze dwustronna. Ogromna satysfakcja, w dodatku bez konieczności angażowania w to pieniędzy.

 

Pytanie, czy nie żałuje pani swojej decyzji sprzed siedmiu lat, jest więc bezcelowe?

 

Oczywiście, że nie żałuję. Absolutnie. To z całą pewnością pytanie retoryczne.



Wanda Then



 

Źródło: Kurier Radia BIELSKO, 11 lipca 2013

Powrót do Strony Głównej